Epidemia toć izolacja. A dyć przecie akuratne dwa sposoby, coby krapke samem z sobą ostać: książka i wino. W górach, kaj nie ma w nich nikogo. I jeszcze trzecia metoda, coby obie te pogodzić; wirchy, książka i wino.
Były już „Szpliki na Giewoncie”, może być i Higgins pod Giewontem. Fakt, że Tatry. Fakt, że książka. Fakt, że w same góry z książkami zwykle się nie chodzi, ale za to po powrocie ze szlaku, o ile nie jest się tak padniętym, że od razu idzie się spać; bonus do rozluźniającego, górskiego wędrowania polecamy wg. takiego, hanotekowego przepisu:
250 ml wina, niekoniecznie drogiego
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka miodu
2 goździki
2 plasterki pomarańczy
jeden wygodny fotel
jedna dobra książka
Wszystkie składniki (oprócz dwóch ostatnich) mieszamy i podgrzewamy. Dla wzmocnienia można dodać kilka kropel rumu, który świetnie sprawdza się w herbatkach rozgrzewających, pitych w schroniskach i na szczytach. Nie podgrzewamy fotela ani książki – z powodów dość oczywistych. Następnie przechodzimy do drugiego etapu postępowania, którego kolejność jest następująca:
1. Wygodnie siadamy w fotelu wyciągając nogi najdalej jak można
2. Jeśli są zmęczone po wielu km na szlaku, to podkładamy pod nie jakiś zydel lub taboret
3. W zasięgu jednej ręki stawiamy nasze wymarzone, grzane wino
4. W zasięgu ręki drugiej kładziemy aktualnie czytaną książkę
5. Czytamy lub… zrelaksowani zasypiamy
Poradnik powyższy może nie jest bardzo odkrywczy, ale gwarantujemy; trudno o lepszy sposób na przewietrzenie umysłu i zapomnienie o otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli do tego goszczący nas, podhalański dom ma kominek w którym możemy sobie napalić… to już pełnia szczęścia. I żeby plecak był lekkim, a kręgosłup wyprostowanym!
Tera czas kłobuki zoblyc, gowiydź pogonić, zadek na stolicy posadzić, nikaj sie nie markutać ani nie skrzyncić ino czytoć. Hej!
